środa, 13 kwietnia 2016

039. Tłumacząc się z tłumaczenia



Czyli krótka przypowiastka na temat tego, jak bardzo tłumaczenie może odstawać od oryginału. Nawet specjalistyczne, gdzie, zdawałoby się, nie ma miejsca na błąd, bo wszystko jest przejrzyste.

Mam ten problem, że większość wzorów na druty jest w języku angielskim, z którym radzę sobie, powiedzmy, że średnio. A tak naprawdę umiem przeczytać i zrozumieć tylko coś, co jest związane właśnie z robótkami, bo tam ten język jest ujednolicony i sformalizowany w taki sposób, że wystarczy zapamiętać ze trzy słowa na krzyż i kilkanaście skrótów i już się rozumie, co trzeba robić. Ale i tak sprawia mi to kłopot, bo nie umiem intuicyjnie "łapać" sensu - muszę sobie przetłumaczyć, co przeczytałam, najlepiej na głos, a to zabiera czas i generalnie frustruje, bo skupiam się na przełożeniu, a nie na konkretnym wyobrażeniu sobie sytuacji na drutach. Dlatego jeśli to możliwe staram się sięgać po tłumaczenia polskie lub rosyjskie. Nie jest to idealne rozwiązanie.

Był sobie wzór, niedostępny w języku polskim. Sięgnęłam zatem po tłumaczenie rosyjskie. Przeczytałam, pierwsza część nie budziła wątpliwości, machnęłam ją zatem, a potem przystąpiłam do części drugiej. Przeczytałam uważnie, bo tu się zaczynały cuda wianki z dodawaniem i odejmowaniem oczek (a był tylko opis, bez schematu), i coś mi się zaczęło nie zgadzać. Zaniepokoił mnie fragment, gdzie była mowa o dodawaniu oczek poprzez narzuty po obu stronach markera. Czyli w praktyce wyglądałoby to tak: narzut-marker-narzut, co faktycznie daje nam podwójny narzut. Podwójny narzut ewenementem żadnym nie jest, zdarza się często w ażurach, bo oprócz dodatkowych dwóch oczek daje także wielką dziurę. Tyle że tu akurat dziura była zdecydowanie niepożądana, oprócz tego jeśli we wzorze występuje podwójny narzut, to musi być zaznaczone, jak go przerabiać w następnym rzędzie. Tu nic takiego nie było. 
No dobra, może źle zrozumiałam, co jest mało prawdopodobne, ale nie odrzucajmy takiej hipotezy. Przeczytałam jeszcze raz. I ponownie. Potem spojrzałam niżej, gdzie była podana informacja, że dodaniu i odjęciu wszystkich wskazanych oczek powinnam ich mieć na drutach 148. Przeliczyłam, zgodnie z tym, co mówił opis. Figę, nie zgadzało się. Jakbym nie liczyła, nie zgadzało się za Leworękiego. Poawanturowałam się jeszcze trochę, wreszcie westchnęłam ciężko i zajrzałam do oryginału.

W rosyjskim tłumaczeniu było tak:
[Dodawanie na ramionach] Прибавляем по 1 петле до и после цветной нитки, в каждом 2-ом ряду, всего 3 раза.
Czyli:
Dodajemy po jednym oczku przed i po kolorowej nitce [=markerze] w co drugim rzędzie, łącznie 3 razy.

A w angielskim oryginale tak: 
Inc 1 st for each shoulder (alternately before and after the marker) every other row a total of 3 times.
Czyli:
Dodajemy 1 oczko na każdym ramieniu (na przemian przed i po markerze) w co drugim rzędzie, łącznie 3 razy. 

Widzicie różnicę? Z przekładu wynika, że na każdym ramieniu dodaję po dwa oczka (bo przed i po markerze), tymczasem w oryginale wyraźnie jest napisane, że dodaję jedno oczko na każdym ramieniu, tyle że na przemian: w pierwszym rzędzie dodawania przed markerem, a w drugim rzędzie - po markerze. Tłumaczenie zatem każe mi dodać łącznie dwanaście oczek, podczas gdy oryginał - sześć. I właśnie o te sześć oczek nie zgadzała mi się łączna ilość oczek po zakończeniu dodawania i odejmowania...

Podobnie było w przypadku zamykania oczek, gdzie w pewnym momencie przekład kazał mi przerobić dwa oczka razem, a oryginał zrobić dwa oczka z jednego. Bardzo dobitnie sobie uświadomiłam, że nie ma siły, jeśli oryginał jest mi dostępny, to powinnam się z nim zapoznać, przynajmniej w newralgicznych miejscach.
Jasne, nie zawsze jest to możliwe, bo np. wzór powstał w języku japońskim, który jest mi kompletnie obcy, ale możliwe są sytuacje, gdy będzie więcej niż jedno tłumaczenie. Wtedy - porównać. Choćby ze słownikiem pod ręką, choćby z translatorem internetowym, ale - porównać.

Wszystko mi się w końcu zgodziło, poncho skończone i sobie schnie, ale ta godzina, kiedy usiłowałam dojść, co jest nie tak, zeżarła mi naprawdę mnóstwo nerwów, aż musiałam uciec się do pomocy milk oolonga, którego piję tylko przy wyjątkowych okazjach :)




piątek, 1 kwietnia 2016

038. Tysiąc kroków w krokusach



Miałam nie robić. Brak odpowiedniej włóczki, brak zapotrzebowania na nową chustę, brak czasu przede wszystkim, a i wzór, mówiąc szczerze, wcale mnie nie zachwycił. Oryginalny, tak, ale zabrakło mu tego czegoś, co przyciąga wzrok. Jednak po przeczytaniu Prologu do razemrobienia u Intensywnie Kreatywnej jakoś tak bezmyślnie zajrzałam na stronę chusty na Ravelry. Obejrzałam sobie inne wersje projektu i odkryłam, dlaczego mnie ten wzór nie pociągał.

Wielka jest siła koloru. Oryginalnie chusta zrobiona była w granacie i różu - zestawie, który jest mi całkowicie obojętny, kiedy go widzę na kimś, ale od którego dostaję piany na ustach, jeśli mam go na sobie. Myśl, nawet podświadoma, że miałabym przez kilka tygodni dziergać coś w tych barwach, a potem może jeszcze nosić... aż mną trząchnęło. 

Ale przy przeglądaniu innych wersji kolorystycznych nagle ten wzór zaczął mi się podobać. I to coraz bardziej, z każdym nowym zdjęciem "podobanie się" rosło. Aż w końcu zobaczyłam oczami duszy swoją wersję kolorystyczną. No, prawie zobaczyłam - kolorem głównym miała być radosna wiosenna zieleń, a co do kontrastowego, to wahałam się pomiędzy trzema motkami. Wzruszyłam ramionami, pomyślałam, że mam trochę czasu, aż skończę część główną, a jak już będę miała sporą płachtę, to łatwiej dopasuję kolor.