wtorek, 21 czerwca 2016

041. Mimozami jesień się zaczyna...




...a nie, nie ta bajka.
Za wcześnie myśleć o jesieni, szczególnie w przeddzień lata ;) ale kiedy zobaczyłam Jesienny Bukiet Olgi Bochkarevej, nie mogłam się oprzeć - tym bardziej, że miałam idealną włóczkę do tego wzoru. Czyli moją ukochaną estońską Aade Long, cienką, w kolorach brązów, żółci i czerwieni. Do tego ze cztery rodzaje pasujących koralików i ze dwadzieścia niepasujących :) No aż się prosi, żeby udziergać. Efekt? Efekt można podziwiać poniżej, a zaprezentuje go moja nowa pomocnica, Greta:

sobota, 18 czerwca 2016

040. Ślubne




Uff, jak mnie tu dawno nie było z nowym postem! Rzuciła się na mnie praca zawodowa, którą co prawda bardzo lubię, ale która ma jedną wadę: spada jak śnieg w środku lata. Na szczęście już się ogarnęłam, deadline przestał mi wisieć nad głową, wykończyłam pozaczynane robótki, rozpoczęłam jakiś tuzin następnych, tak że będzie o czym pisać... ale dzisiaj chcę pokazać coś skończonego już dawno, z czego jestem niesamowicie dumna :)

Lubię robić coś przeznaczonego dla panien młodych. Mam wtedy poczucie, że w jakiś sposób przyczyniłam się do wyjątkowości tego pięknego dnia. Do tej pory były to chusty lub szerokie, zwiewne, ażurowe szale, ale teraz trafił mi się rarytas: poncho. W dodatku na pierwszy rzut oka kompletnie nie-ślubne - z szerokim, grubym kołnierzem i kudłatym korpusem. Ale panna młoda sobie takie zażyczyła, a ja się zapaliłam, bo nieoczywistości też lubię :) Odwzorowałam wiernie projekt DROPS Garnstudio tyle że zamieniłam nieprodukowaną już Viennę na, równie kudłatą, Melody. Natomiast włóczki na kołnierz nie zmieniałam i jest to Eskimo.

Kwiatki zrobiłam z błyszczącej Cotton Viscose


Przez cały czas dziergania miałam wrażenie, że to do siebie nie pasuje. Niby wiedziałam, co ma wyjść w rezultacie, ale nie widziałam tego w trakcie. Kołnierz robiony na relatywnie cienkich drutach, mięsisty, zwarty i ciężki; korpus z kolei dziergany z włóczki z włoskiem, wymagającej bardzo grubych drutów, żeby w rezultacie wyszła lekka, puchata mgiełka. Zestawienie tych faktur kłuło w oczy. Niemal wpadłam w rozpacz, ale twardo dziergałam do końca. Zamknęłam oczka, schowałam nitki, rozłożyłam całość na płasko. Szlag, no nie pasuje. Szydełkowe kwiatki dodały kołnierzowi lekkości, ale nie na tyle, żeby całość się ze sobą nie gryzła. Przymierzyłam.
O.
Pasuje.

:))

No więc: Wedding Beach to udzierg z rodzaju tych, które potrzebują nosiciela. Nie mogą być prezentowane na płasko ani nawet na wieszaku - potrzeba im człowieka. Dopiero wtedy pokazują cały swój wdzięk - a czy ktokolwiek by pomyślał, że coś, robione na drutach nr 9 i nr 12 (kołki na wampiry, jak nic...) może być wdzięczne? Jak widać - może :)

A najwdzięczniej wygląda na pannie młodej:


(Autorem obu zdjęć z sesji ślubnej jest Mika Szymkowiak Fotografia)

Garść informacji technicznych: kołnierz robiony z włóczki Eskimo na drutach nr 9, korpus - z Melody na drutach nr 12; dziergałam w okrążeniach; uwaga: Melody kłaczy! Nie jakoś tragicznie, ale jednak ten włosek się sypie. Najdobitniej przekonałam się o tym, kiedy w pewnym momencie musiałam spruć spory kawałek - kłaczki były wszędzie, a z dywanu wyskubywałam je jeszcze przez trzy tygodnie :) Na marginesie - włóczka pruje się całkiem dobrze, nie zahacza o siebie, co pewnie jest zasługą śliskiej alpaki.


Państwu Młodym życzę miękkiej i puchatej wspólnej drogi przez życie, a na tej drodze - wszystkiego, co najlepsze :)))

I dziękuję za zgodę na udostępnienie fotografii ;)