Jestem chora. Paskudnie. Do tego stopnia, że nadaję się jedynie do leżenia i czytania, o czymkolwiek wymagającym koordynacji ruchowej nawet nie ma co mówić - o czym boleśnie się przekonałam, próbując wykończyć czarno-czerwonego Motleya: sześć rzędów do sprucia, bo oczka są koszmarnie nierówne i coś naplątałam na brzegu, przez co jedno oczko wyszło wielkie jak u wieloryba. No ale czego chcieć, jak się ręce trzęsą i co chwilę się kicha..?
Ze złości na samą siebie postanowiłam wreszcie dobrać koraliki do planowanej chusty, do czego zbierałam się już od jakiegoś czasu, tylko nie chciało mi się tego całego naboju wyciągać. Naboju - czyli samej włóczki i kilkudziesięciu torebek z koralikami.
Włóczka to surowy jedwab, koraliki klasycznie - Toho, nawlokłam drugie na pierwszą i zadumałam się głęboko. Wcześniej drogą mozolnych wykluczeń, kalkulacji i rozważań wybrałam 10 kolorów, które pasowały mi estetycznie do bladozielonej nitki. No i z tych dziesięciu ani rusz nie mogę wybrać jednego. Waham się między ciemnym fioletem, brązem i szafirem - zielenie i turkusy po namyśle odrzuciłam, bo chcę ostrego kontrastu.
Wzór to prawdopodobnie będzie Aeolian, z tym że koraliki będą tylko w borderze (bo po pierwsze, raz już robiłam Aeolian z całymi fajerwerkami, a po drugie - nie mam na stanie 850 koralików w jednym kolorze, a tyle wymaga cała chusta). Możliwe jednak, że znajdę coś innego, w co da się wrobić mnóstwo koralików i co mnie usatysfakcjonuje estetyką i poziomem skomplikowania. Szukam.
Chyba jednak będzie ciemny fiolet...