Podjęłam w
końcu desperacką decyzję i postanowiłam wziąć się za coś
poważniejszego i o większym stopniu skomplikowania niż chusty.
Czyli za odzież. Padło na letnią bluzkę, koniecznie z lnu, bo w
czasie upałów nie znoszę sztuczności, a bawełna jest za bardzo
kapryśna dla początkującej dziewiarki.
No fajnie.
Len, znaczy. To sobie zrobiłam próbkę, wyprałam jak producent
przykazał, upięłam ładnie... I potrwałam sobie nad nią w
zamyśleniu. Bo to, co widziałam, nijak miało się do tego, co
spodziewałam się zobaczyć. O, proszę:
To jest
Linas Midary, robiony na drutach nr 3,5. I to jest dżersej. To jest
dżersej, bo ja tak mówię - ostatecznie wiem, co robiłam! Tyle że
nijak to nie przypomina dżerseju. Ale ja się uparłam i im dłużej
patrzyłam, tym bardziej dekoracyjnie mi to wyglądało. Bluzka
będzie lniana i koniec, choćby mi każde oczko wyszło innej
wielkości! Och, wait...
Udałam się
po poradę do eksperta. Ekspert powiedział, że sama woda to za
mało: nitka pokryta jest czymś dziwnym, co wprawdzie ułatwia
dzierganie, bo trzyma mocno i włóczka się dzięki temu nie
rozwarstwia, ale jednocześnie sprawia, że nić jest szorstka i
sztywna jak sznurek. To coś trzeba rozpuścić, więc oprócz bardzo
ciepłej wody potrzeba jakiegoś dość mocnego środka do prania. A
oprócz tego można by wziąć cieńsze druty.
Dobrze,
cieńsze to cieńsze. Złapałam trójki, machnęłam próbkę i
potraktowałam ją ciepłą wodą z dodatkiem płynu do mycia naczyń
marki Ludwik. Wyszło takie:
Wciąż włóczkowy chaos, choć oczka są równiejsze – ponaciągałam je przed upięciem
we wszystkie strony. Nitka jest dość nierówna, w jednym miejscu grubsza, w innym cieniutka. Za to oczka mniejsze, więc wygląda to na trochę gęstsze. No i na żywo wygląda lepiej, niż na zdjęciu :) Nadal nie jest to ideał, ale już widać, że można coś zrobić, by się do niego zbliżyć. Nić wciąż lekko sztywnawa, ale może za krótko
trzymałam w wodzie. Więc bluzka jednak będzie i może nawet nie
zniszczy mi zbyt wielu nerwów.
Zaczynam od
plisy w talii, wzór sobie rozrysowałam sama, zdegustowana brakiem
takiego, który by mi odpowiadał i nadawał się do lnu. A len
wymaga wzorów prostych, nieskomplikowanych i bez żadnych
fajerwerków w rodzaju przerabiania trzech razem na prawo z oczkiem
środkowym na wierzchu. Poza tym uznałam, że oczopląśna czerwień
sama w sobie jest już ozdobą i przesadnych dodatków nie
potrzebuje. Stąd wzór prosty jak budowa cepa: rząd dwóch razem na prawo z narzutami na przemian, kolejny rząd to same lewe, dalej pięć rzędów prawych, znów jeden lewych i apiać od nowa.
Plisy jest
na razie tyle, bo przerzuciłam się na dobijanie koca dla E., ale
zamierzam w tym tygodniu ją skończyć. Szczupła jestem, więc
krótka ta plisa będzie, powinnam zdążyć.
Tak, ja wiem, że na każdym zdjęciu ta włóczka ma inny kolor, ale złapanie czerwieni to dla mojej idiotenkamery zadanie niemalże niewykonalne. Najbardziej zbliżony do oryginału jest ten kolor na ostatnim zdjęciu. Oraz właśnie zauważyłam, że marker przeleciał przez ostatnie oczko, gdzie go wsadziłam, żeby wiedzieć, po której stronie robótki jestem. Coś czuję, że to będzie wybitnie ciężka współpraca na linii ja-włóczka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz