Od samego
początku, kiedy tylko Intensywnie Kreatywna zapowiedziała wspólne
dzierganie chusty First Snow, wiedziałam, że chcę tę chustę w
kolorze biało-czerwonym. Od razu też pojawiła się indywidualna
nazwa: Krew na śniegu. Ale że u mnie od momentu podjęcia decyzji i
zakupu włóczki do tejże włóczki wykorzystania mija zawsze sporo
czasu – to dopiero w maju tego roku udało mi się skończyć swoją
własną, osobistą First Snow.
Robiłam z
Romy litewskiej Midary, białej i czerwonej, na drutach nr 4.00 – i
wyszło wielkie. Dwadzieścia powtórzeń wzoru z zakładanych 25 –
bo na więcej nie starczyło mi białej włóczki – i ma toto 180
cm wzdłuż najdłuższego boku oraz 94 cm wzdłuż linii oczka
środkowego. Największa chusta z dotychczas przeze mnie zrobionych.
Koralików jest dokładnie 93, Toho to są oczywiście i czystym
przypadkiem trafiłam niemal idealnie pod kolor włóczki :)
Jeśli
chodzi o włóczkę, to mam parę uwag. Po pierwsze, choć to ten sam
typ włóczki, z jednakowym metrażem w 100 gramach, to oba kolory
znacznie się różnią, co być może widać na poniższym zdjęciu:
Czerwona
Roma ma mocniejszy skręt i prawie nie ma włosków. Jest dość
szorstka i gryzie, jak to wełna. Robi się z niej łatwo i
przyjemnie, nie rozwarstwia się, nie jest też jakoś obłędnie
śliska, z drutów nie spada.
Za to biała
– kompletne przeciwieństwo. Luźno skręcona, mnóstwo dość
długich włosków, mięciutka, puchata i przytulaśna. Nie gryzie w
ogóle! Być może ma to związek z faktem, że czerwona przeszła
przez więcej procesów chemicznych podczas farbowania, gdy tymczasem
białą poddano jedynie wybielaniu (pardon za kalambur, niezamierzony
był). Rozwarstwia się trochę, więc odradzam ostre druty – ja
miałam Addi z lekko zaokrąglonymi końcówkami, a i to zdarzało mi
się dość często poprawiać oczko, bo łapałam pół nitki, a nie
całą. I tu uwaga do zapamiętania: ze względu na tę puchatość
nitki warto robić na grubszych drutach, trochę tak jak z moherem:
włóczka musi mieć miejsce na oddech, inaczej dzianina zrobiłaby
się zbyt zbita i utraciła tę miękkość.
Uwaga na przyszłość: czerwona Roma nie farbuje. W ogóle. Zauważyłam to już przy Vladzie, i tylko dlatego zdecydowałam się połączyć ją z bielą bez żadnych obaw, że mi się zrobi Krew na różowym śniegu.
Sam wzór –
bajka! Łatwy do zrobienia, nawet chyba aż za łatwy, bo po
parunastu rzędach wpada się w monotonię :) Przy tym warto zwrócić
uwagę, że wzór „płatków śniegu” powstaje nietypowo, bo na
lewej stronie. To znaczy, wzór przerabiam na lewej stronie, ale
widoczny jest na prawej. Trochę to początkowo mnie myliło,
odruchowo po przełożeniu robótki na lewą stronę próbowałam
lecieć samymi lewymi. Z kolei na prawej stronie zapominałam o
narzutach; doszło nawet do tego, że musiałam spruć i zacząć od
początku, bo już sama nie wiedziałam, gdzie jest błąd i ile
powinno być oczek.
Falbana
pierwotnie miała być biała i jedynie zakończona czerwienią, ale
biała włóczka jakoś potwornie szybko mi wyszła. Tak, cały,
750-metrowy motek Romy. Poszedł do ostatniego centymetra – ostatni
rząd to było istne szarpanie nerwów: starczy, nie starczy... musi
starczyć! A co, jeśli nie..? Może zastąpić kordonkiem? Nie,
kordonek za gładki, wyraźnie się odróżnia. No dobrze, czyli
falbana będzie w innym kolorze. Czarnym, o! A nie, miała być Krew
na śniegu... No to będzie, tylko taka już zaschnięta. Ale czarna
włóczka jest w szufladzie i nie chce mi się po nią wstawać, a
czerwona jest pod ręką. Postanowione, falbana będzie czerwona; i
jedna, choć wzór zakładał dwie, ale co za dużo, to niezdrowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz