Kilka dni temu wyjrzałam zaspana przez okno, skonstatowałam: "O, zima przyszła", po czym błyskawicznie oprzytomniałam. Śnieg w marcu co prawda nie jest ewenementem nie z tej ziemi, ale jednak bywa mało wyczekiwany. Kolejną moją myślą było, że co za szczęście, że zdążyłam skończyć dwa otulacze. No, jeden otulacz i jeden szyjogrzej.
Pierwszy to kudłaty otulacz na ramiona, zrobiony z Melody Dropsa i również dropsowego Lace'a. Milusi i naprawdę, naprawdę grzejący. Już wypróbowałam - mogę chodzić po domu w bluzkach bez rękawów i zarzuconym na ramiona kudłaczem i jest mi CIEPŁO :) (Tak, wiem, że mogłabym po prostu wrzucić na siebie jakiś gruby sweter czy tam bluzę polarową, ale nie lubię. Krępują ruchy i generalnie jest mi niewygodnie, czuję się niezgrabna. Otulacz załatwia sprawę.)
Najzwyklejszy prostokąt... no, trapez, bo znienacka doszłam do wniosku, że trzeba go trochę dopasować. Zamknęłam po dwa oczka w czterech ostatnich okrążeniach i już. Otulacz jest minimalnie za luźny, ale nie spada ze mnie, więc co mi tam.
Generalnie z kudłatej włóczki robi się miło, szybko i z przyjemnością, szczególnie że tu robiłam same prawe i ani pół lewego oczka.
Szyjogrzej to czarno-czerwona wersja Motleya, a o tym napisałam już wszystko, co można, to się nie będę powtarzać.
Ale... nie jestem z niego zadowolona. Chyba zbyt szybko robiłam jedną chustę po drugiej i z zadufaniem uznałam, że umiem już wszystko. No i dostałam nauczkę. Oczka są średnio równe, włóczka się rozwarstwiała, a ja tego nie widziałam, a zakończenie całości sekwencją brioszki perłowej nie było najlepszym pomysłem - ten kawałek się zwija, na dodatek standardowe zamknięcie oczek wygląda tu bardzo topornie. Jednak pruć nie będę, doskonale się nada na bieganie po polach, chaszczach i lasach, gdyż albowiem wyzdrowiałam była i zamierzam nadrobić te wszystkie stracone spacery, które na czas choroby musiałam sobie odpuścić ;)
Najzwyklejszy prostokąt... no, trapez, bo znienacka doszłam do wniosku, że trzeba go trochę dopasować. Zamknęłam po dwa oczka w czterech ostatnich okrążeniach i już. Otulacz jest minimalnie za luźny, ale nie spada ze mnie, więc co mi tam.
Generalnie z kudłatej włóczki robi się miło, szybko i z przyjemnością, szczególnie że tu robiłam same prawe i ani pół lewego oczka.
Jakość zdjęcia pozostawia wiele do życzenia, ale widać, jak się toto ma układać. |
Szyjogrzej to czarno-czerwona wersja Motleya, a o tym napisałam już wszystko, co można, to się nie będę powtarzać.
Czerwień jest koszmarna do fotografowania |
Ale... nie jestem z niego zadowolona. Chyba zbyt szybko robiłam jedną chustę po drugiej i z zadufaniem uznałam, że umiem już wszystko. No i dostałam nauczkę. Oczka są średnio równe, włóczka się rozwarstwiała, a ja tego nie widziałam, a zakończenie całości sekwencją brioszki perłowej nie było najlepszym pomysłem - ten kawałek się zwija, na dodatek standardowe zamknięcie oczek wygląda tu bardzo topornie. Jednak pruć nie będę, doskonale się nada na bieganie po polach, chaszczach i lasach, gdyż albowiem wyzdrowiałam była i zamierzam nadrobić te wszystkie stracone spacery, które na czas choroby musiałam sobie odpuścić ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz