W poprzednim
wpisie wrzuciłam zajawkę mojej aktualnej odskoczni od robienia koca
dla E. Donoszę z radością, że takoż odskocznia, jak i koc, są
już skończone. Koc czeka jeszcze na upranie – bo ja czekam na
pogodę, żeby mi szybko wysechł na pieprz, a nie smętnie zwisał
ze sznurka przez parę dni. Odskocznia natomiast została już
uprana, wysuszona i obfocona :)
Robiłam z
estońskiej wełny artystycznej w kolorze nazwanym poetycko
Festival, stąd właśnie tytuł dzisiejszego wpisu i nazwa samej
chusty. Jej dzierganie sprawiło mi autentyczną radość – po
pierwsze dlatego, że kolory Festivalu są fantastyczne, samo
farbowanie hipnotyzujące (no, kiedy, kiedy następny kolor?!), a
wzór łatwy, przyjemny i niewymagający specjalnego myślenia.
Dziergać, nie umierać! :)
Inspiracją...
no dobrze, czymś więcej niż tylko inspiracją, była dla mnie
Tęczowa Chusta IK. Zrobiłam swoją dokładnie w taki sam sposób –
30 rzędów koloru i 6 rzędów bieli na przemian. Pobawiłam się
też trochę fakturą: pasy kolorowe są robione dżersejem, a białe
ściegiem francuskim. Daje to fajny efekt, bo francuz jest bardziej
mięsisty i trójwymiarowy – wystaje nieco i chusta jest jakby
żeberkowana.
Oczka przy
brzegu i oczku środkowym dodawałam na nitce poprzedniego rzędu.
Zastanawiałam się nad tradycyjnymi narzutami, co dałoby mi
„drabinkę” na samym środku chusty, ale ostatecznie
postanowiłam, że nie chcę dziur. Niemniej jednak to dodawanie i
tak widać, zarówno na środku, jak i przy brzegach.
Zmiana
koloru... O, tu się namęczyłam. Nie tyle z samym sposobem, bo IK
pokazała go bardzo dokładnie, ale z tym, żeby te wszystkie nici
dociągnąć, bo miały tendencje do zwisania, a oczka zrobić
ścisło, bo próbowały się rozciągać. Ułatwiłam sobie też
pracę z chowaniem nitek, tam, gdzie się dało, wrabiając je od
razu w dzianinę, żeby po skończeniu robótki nie musieć
zabezpieczać ich szydełkiem. Po prostu kilkanaście pierwszych
oczek robiłam podwójną nitką. Z bliska to widać, ale na tle
całej chusty ta podwójność jest absolutnie niedostrzegalna. Po
upraniu włóczka pozaczepiała się o siebie na amen i gdybym
chciała to teraz spruć, to musiałabym się nieźle namęczyć :)
Nitkę koloru prowadziłam po lewej stronie białego paska, bez
obcinania, bo pasek był krótki. W przeciwieństwie do kolorowego,
gdzie biel musiałam już ciąć i dołączać ponownie po 30 rzędach
koloru.
Dolną białą
plisę zrobiłam nieco szerszą niż paski w centrum chusty, z kolei
ten ostatni pas koloru jest węższy od pozostałych; kolor ma 16
rzędów, a biel 14, co razem daje 30 – czyli tyle, ile mają
kolorowe pasy w środku chusty. Dołożyłam też plisę na górze,
bo mi pasowała estetycznie :) Oczka zamykałam w ten sposób, żeby
na samiutkim brzegu wyszedł łańcuszek, o taki:
Po pierwsze,
ładnie wygląda, a po drugie, jest elastyczny, co pozwoliło na
porządne naciągnięcie chusty przy blokowaniu.
Wyszła
spora: 136 cm szerokości i 94 cm wysokości. Pranie zmiękczyło
wełnę i nie jest już taka szorstka, ale omal nie dostałam zawału,
kiedy po włożeniu chusty do wody czerwień puściła farbę. I to
mocno! Pospiesznie wyciągnęłam chustę, zmieniłam wodę na taką
bez dodatku płynu i wypłukałam porządnie ze cztery razy. Chwała
wszystkim dziewiarskim bogom, nic nie zdążyło zafarbować.
To trochę o
włóczce. Estońska artystyczna to 100% wełny i posiada wszystkie
cechy tejże wełny. Jest szorstka, gryzie, a po namoczeniu śmierdzi
nieziemsko :) Pierwszy raz pracowałam z czystą wełną o takiej
grubości (400m/100g) i początkowo ta jej szorstkość dosłownie
raniła mi palce. Skóra w miejscu, gdzie przesuwała się nić,
bolała i była zaczerwieniona. Bałam się nawet, że to jakaś
reakcja alergiczna, choć jak żyję nie miałam uczulenia na wełnę.
Na szczęście po kilku dniach przeszło i mogłam dziergać bez
żadnych nieprzyjemnych efektów. Poza tym już w trakcie robienia
czułam, jak włóczka – przechodząc przez palce – staje się
łagodniejsza i mięknie. Woda dopełniła dzieła i Festivalowa
radość, choć nie jest idealnie gładka i przytulaśna, to jednak
nie gryzie. A w każdym razie nie za mocno :)
Farbowanie –
poezja. Co zresztą widać. Pasma koloru są długie, ale to
przejścia między kolorami mnie zachwycają. Są takie delikatne,
takie stopniowe, że w zasadzie trudno dokładnie pokazać, gdzie
kończy się jedna barwa, a zaczyna następna. Aktualnie estonka to
moja ulubiona włóczka i już wiem, że zrobię z niej jeszcze
niejedną rzecz. Zreszta – już robię:) Tym razem w kolorach
energetycznej żółci, pomarańczy i czerwieni. A w kolejce czeka
Tęcza, niebiesko-białe Niebo i szaro-rudo-pomarańczowo-brązowy
Keks :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz