czwartek, 2 marca 2017

046.Dwustronnie



Lubię robić na zamówienie. Głównie dlatego, że niemal zawsze dostaję takie zamówienia, które są dla mnie niezłym wyzwaniem, już to od strony technicznej, już to od projektowej. Nie inaczej było z szalikiem, zamówionym dla fanki pewnego aktora ;). Szalik miał mieć napis, zaczęłam zatem rozpatrywać warianty wykonania napisu, abstrahując na razie od konkretnych liter.

Co można zrobić, żeby na dzianinie pojawiły się literki?
Po pierwsze – wyhaftować. Haft na dzianinie nie jest ewenementem, wymaga trochę innego podejścia niż klasyczny haft płaski, ale zasadniczo jest to dość szeroko rozpowszechniona metoda zdobienia.
Po drugie – zrobić żakard. Rozrysować schemat, bo w przypadku żakardu jest to łatwe, usiąść i wydziergać.
Niestety, obie te metody mają poważną wadę – a mianowicie nadają się jedynie do projektów jednostronnych, szalik zaś obie strony – prawą i lewą – musi mieć reprezentacyjne. W przebłysku czarnego humoru przyszło mi na myśl, żeby udziergać dwa identyczne, a potem zszyć je ze sobą lewymi stronami do środka, ale to już by była przesada :)


Zostaje zatem trzecia metoda, czasochłonna i wymagająca ogromnej uwagi, za to skuteczna – double knitting, czyli dwustronny żakard. W pewnym sensie są to właśnie dwa żakardowe szaliki, połączone ze sobą, bo DK daje dzianinę dwuwarstwową, tyle że robione jednocześnie i łączone na bieżąco.




Fajnie. Tylko że ja nie umiem robić dwustronnego żakardu... Ale też życie bez wyzwań byłoby raczej nudne.
Czasu miałam sporo, zdecydowałam się zatem rozpracować tę technikę. Postanowiłam podejść do tego racjonalnie, czyli pooglądać tutoriale, pozastanawiać się, popatrzeć na wzory, zaopatrzyć się w niezbędne akcesoria, no, generalnie przygotować się na tip-top pod względem teoretycznym i dopiero wtedy zmierzyć się z praktyką.
Na moje nieszczęście postanowiłam także pomyśleć. A myślenie szkodzi, i przecież powinnam była o tym wiedzieć..!


Wymyśliłam sobie mianowicie, że jeśli będę robić klasycznym double knitting, to nie ma siły – po jednej stronie literki wyjdą cud miód i orzeszki, ale po drugiej dostanę je w lustrzanym odbiciu. A zatem będę miała reprezentacyjną prawą stronę oraz niereprezentacyjną lewą. Znaczy, no, komuś mogłoby się to wydać całkiem atrakcyjne, ale mnie akurat strzelił piorun perfekcji i takie rzeczy były nie do przyjęcia.
Ale i tak na wszelki wypadek sprawdziłam własne rozumowanie, bo z wyobraźnią przestrzenną jestem mocno na bakier. Nie tym razem, niestety – wszystko się zgodziło i lewa strona była odbiciem. A przecież byłam pewna, że widziałam gdzieś w odmętach internetu szalik zrobiony dokładnie tak, jak chciałam, czyli czytelny z obu stron!
Okazało się, że owszem, coś takiego jest możliwe, ale byłam w stanie znaleźć tylko gotowe wzory, bez opisu techniki, w jakiej są wykonane, a niestety, nie było w nich wszystkich liter, jakich potrzebowałam do własnego projektu.



Wiecie co, niekiedy perfekcja potrafi dopiec. Ślęczałam nad tymi wzorami non-mirrored, póki się nie zorientowałam, jak toto jest zrobione. I nie macie pojęcia, jaka byłam z siebie dumna, kiedy to pierwsze R wyszło dokładnie takie, jakie miało być – idealne z obu stron! A jeszcze większą dumą napełniło mnie to, że równie dobrze wyszła pierwsza literka, którą sama – sama! - musiałam opracować, bo nie było „gotowca” :)
Tak więc naprawdę warto się czasami pomęczyć, aż mózg będzie kipiał :) Szczególnie że jak już się oswoiłam i machanie drutami poszło szybciej, to nabrałam szalonej ochoty na popełnienie jeszcze czegoś w tej technice, może być z napisem albo i bez, bo teraz to nic już mi nie straszne :) O, na przykład coś dla fanów Star Wars:

Zdjęcie z Pinteresta, autorką wzoru jest Jessica Goddard. Wzór można sobie obejrzeć TU.


Autentycznie warto było :) Przy okazji wyszło na jaw, że nic mi po naparstku dziewiarskim, bo mam za szczupłe palce i ten naparstek za żadne skarby nie chce na nich stabilnie siedzieć. Musiałam uciec się do metody chałupniczej, jak wiadomo najtrwalszej i najwygodniejszej ;)



Technicznie jest to włóczka Flora - nowość w ofercie Dropsa - składająca się w 65% z wełny i 35% z alpaki. Miła w dotyku, nie gryzie i nie drapie. Robi się z niej bardzo fajnie, oczka wychodzą równe... no, w zasadzie równe. Granatowe układały się perfekcyjnie już w trakcie dziergania, jasnoniebieskie były zwichrowane, miejscami dość mocno. To zwichrowanie w przypadku włóczek z domieszką alpaki nie jest niczym dziwnym, ale osoby należące do perfekcjonistów mogą poczuć irytację. Oczka się wyrównują po praniu i blokowaniu, z tym że im więcej alpaki w składzie, tym słabsze to wyrównanie wychodzi. Włóczka czysto alpakowa nawet po kąpieli będzie miała nierówności.
Druty nr 3,5; szalik zmierzyłam, ale nie pamiętam dokładnie wymiarów - długość to na pewno coś powyżej 180 cm, szerokość - jakieś 25 cm.

Zdjęcia mało wyraźne, bo akurat jak na złość pogoda była do kitu ;/ a nie miałam czasu czekać na lepszą.


2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajne rozwiązanie i dość oryginalnie wyglądają wydziergane przez ciebie szale. Ja teraz zabieram się dopiero do dziergania gdyż czytałam na https://alewloczka.pl/pl/blog/Dlaczego-warto-dziergac%2C-a-pozniej-nosic-produkty-z-naturalnej-welny/15 że warto jest zacząć cokolwiek robić z włóczki, i mieć radość że jakiś ciuch zrobiło się samemu. Przecież to jest najlepsza nagroda za nasz trud i wysiłek :)

    OdpowiedzUsuń