sobota, 30 lipca 2016

042. Popiół i żar



Tak właściwie miał tu być wpis o czymś innym, ale jeszcze tego "czegoś innego" nie skończyłam, bo pojawiło się zapotrzebowanie na nią. Na chustę Dreambird. W kolorach dowolnych, wybranych przez mnie. Ważny był kształt.

A kształt jest zachwycający. Na bazie jedynie oczek prawych i z wykorzystaniem rzędów skróconych powstaje coś, co zaiste ma prawo nosić nazwę "Ptaka marzeń". W moim wydaniu - nawet Żar-ptaka :)

wtorek, 21 czerwca 2016

041. Mimozami jesień się zaczyna...




...a nie, nie ta bajka.
Za wcześnie myśleć o jesieni, szczególnie w przeddzień lata ;) ale kiedy zobaczyłam Jesienny Bukiet Olgi Bochkarevej, nie mogłam się oprzeć - tym bardziej, że miałam idealną włóczkę do tego wzoru. Czyli moją ukochaną estońską Aade Long, cienką, w kolorach brązów, żółci i czerwieni. Do tego ze cztery rodzaje pasujących koralików i ze dwadzieścia niepasujących :) No aż się prosi, żeby udziergać. Efekt? Efekt można podziwiać poniżej, a zaprezentuje go moja nowa pomocnica, Greta:

sobota, 18 czerwca 2016

040. Ślubne




Uff, jak mnie tu dawno nie było z nowym postem! Rzuciła się na mnie praca zawodowa, którą co prawda bardzo lubię, ale która ma jedną wadę: spada jak śnieg w środku lata. Na szczęście już się ogarnęłam, deadline przestał mi wisieć nad głową, wykończyłam pozaczynane robótki, rozpoczęłam jakiś tuzin następnych, tak że będzie o czym pisać... ale dzisiaj chcę pokazać coś skończonego już dawno, z czego jestem niesamowicie dumna :)

Lubię robić coś przeznaczonego dla panien młodych. Mam wtedy poczucie, że w jakiś sposób przyczyniłam się do wyjątkowości tego pięknego dnia. Do tej pory były to chusty lub szerokie, zwiewne, ażurowe szale, ale teraz trafił mi się rarytas: poncho. W dodatku na pierwszy rzut oka kompletnie nie-ślubne - z szerokim, grubym kołnierzem i kudłatym korpusem. Ale panna młoda sobie takie zażyczyła, a ja się zapaliłam, bo nieoczywistości też lubię :) Odwzorowałam wiernie projekt DROPS Garnstudio tyle że zamieniłam nieprodukowaną już Viennę na, równie kudłatą, Melody. Natomiast włóczki na kołnierz nie zmieniałam i jest to Eskimo.

Kwiatki zrobiłam z błyszczącej Cotton Viscose


Przez cały czas dziergania miałam wrażenie, że to do siebie nie pasuje. Niby wiedziałam, co ma wyjść w rezultacie, ale nie widziałam tego w trakcie. Kołnierz robiony na relatywnie cienkich drutach, mięsisty, zwarty i ciężki; korpus z kolei dziergany z włóczki z włoskiem, wymagającej bardzo grubych drutów, żeby w rezultacie wyszła lekka, puchata mgiełka. Zestawienie tych faktur kłuło w oczy. Niemal wpadłam w rozpacz, ale twardo dziergałam do końca. Zamknęłam oczka, schowałam nitki, rozłożyłam całość na płasko. Szlag, no nie pasuje. Szydełkowe kwiatki dodały kołnierzowi lekkości, ale nie na tyle, żeby całość się ze sobą nie gryzła. Przymierzyłam.
O.
Pasuje.

:))

No więc: Wedding Beach to udzierg z rodzaju tych, które potrzebują nosiciela. Nie mogą być prezentowane na płasko ani nawet na wieszaku - potrzeba im człowieka. Dopiero wtedy pokazują cały swój wdzięk - a czy ktokolwiek by pomyślał, że coś, robione na drutach nr 9 i nr 12 (kołki na wampiry, jak nic...) może być wdzięczne? Jak widać - może :)

A najwdzięczniej wygląda na pannie młodej:


(Autorem obu zdjęć z sesji ślubnej jest Mika Szymkowiak Fotografia)

Garść informacji technicznych: kołnierz robiony z włóczki Eskimo na drutach nr 9, korpus - z Melody na drutach nr 12; dziergałam w okrążeniach; uwaga: Melody kłaczy! Nie jakoś tragicznie, ale jednak ten włosek się sypie. Najdobitniej przekonałam się o tym, kiedy w pewnym momencie musiałam spruć spory kawałek - kłaczki były wszędzie, a z dywanu wyskubywałam je jeszcze przez trzy tygodnie :) Na marginesie - włóczka pruje się całkiem dobrze, nie zahacza o siebie, co pewnie jest zasługą śliskiej alpaki.


Państwu Młodym życzę miękkiej i puchatej wspólnej drogi przez życie, a na tej drodze - wszystkiego, co najlepsze :)))

I dziękuję za zgodę na udostępnienie fotografii ;)



środa, 13 kwietnia 2016

039. Tłumacząc się z tłumaczenia



Czyli krótka przypowiastka na temat tego, jak bardzo tłumaczenie może odstawać od oryginału. Nawet specjalistyczne, gdzie, zdawałoby się, nie ma miejsca na błąd, bo wszystko jest przejrzyste.

Mam ten problem, że większość wzorów na druty jest w języku angielskim, z którym radzę sobie, powiedzmy, że średnio. A tak naprawdę umiem przeczytać i zrozumieć tylko coś, co jest związane właśnie z robótkami, bo tam ten język jest ujednolicony i sformalizowany w taki sposób, że wystarczy zapamiętać ze trzy słowa na krzyż i kilkanaście skrótów i już się rozumie, co trzeba robić. Ale i tak sprawia mi to kłopot, bo nie umiem intuicyjnie "łapać" sensu - muszę sobie przetłumaczyć, co przeczytałam, najlepiej na głos, a to zabiera czas i generalnie frustruje, bo skupiam się na przełożeniu, a nie na konkretnym wyobrażeniu sobie sytuacji na drutach. Dlatego jeśli to możliwe staram się sięgać po tłumaczenia polskie lub rosyjskie. Nie jest to idealne rozwiązanie.

Był sobie wzór, niedostępny w języku polskim. Sięgnęłam zatem po tłumaczenie rosyjskie. Przeczytałam, pierwsza część nie budziła wątpliwości, machnęłam ją zatem, a potem przystąpiłam do części drugiej. Przeczytałam uważnie, bo tu się zaczynały cuda wianki z dodawaniem i odejmowaniem oczek (a był tylko opis, bez schematu), i coś mi się zaczęło nie zgadzać. Zaniepokoił mnie fragment, gdzie była mowa o dodawaniu oczek poprzez narzuty po obu stronach markera. Czyli w praktyce wyglądałoby to tak: narzut-marker-narzut, co faktycznie daje nam podwójny narzut. Podwójny narzut ewenementem żadnym nie jest, zdarza się często w ażurach, bo oprócz dodatkowych dwóch oczek daje także wielką dziurę. Tyle że tu akurat dziura była zdecydowanie niepożądana, oprócz tego jeśli we wzorze występuje podwójny narzut, to musi być zaznaczone, jak go przerabiać w następnym rzędzie. Tu nic takiego nie było. 
No dobra, może źle zrozumiałam, co jest mało prawdopodobne, ale nie odrzucajmy takiej hipotezy. Przeczytałam jeszcze raz. I ponownie. Potem spojrzałam niżej, gdzie była podana informacja, że dodaniu i odjęciu wszystkich wskazanych oczek powinnam ich mieć na drutach 148. Przeliczyłam, zgodnie z tym, co mówił opis. Figę, nie zgadzało się. Jakbym nie liczyła, nie zgadzało się za Leworękiego. Poawanturowałam się jeszcze trochę, wreszcie westchnęłam ciężko i zajrzałam do oryginału.

W rosyjskim tłumaczeniu było tak:
[Dodawanie na ramionach] Прибавляем по 1 петле до и после цветной нитки, в каждом 2-ом ряду, всего 3 раза.
Czyli:
Dodajemy po jednym oczku przed i po kolorowej nitce [=markerze] w co drugim rzędzie, łącznie 3 razy.

A w angielskim oryginale tak: 
Inc 1 st for each shoulder (alternately before and after the marker) every other row a total of 3 times.
Czyli:
Dodajemy 1 oczko na każdym ramieniu (na przemian przed i po markerze) w co drugim rzędzie, łącznie 3 razy. 

Widzicie różnicę? Z przekładu wynika, że na każdym ramieniu dodaję po dwa oczka (bo przed i po markerze), tymczasem w oryginale wyraźnie jest napisane, że dodaję jedno oczko na każdym ramieniu, tyle że na przemian: w pierwszym rzędzie dodawania przed markerem, a w drugim rzędzie - po markerze. Tłumaczenie zatem każe mi dodać łącznie dwanaście oczek, podczas gdy oryginał - sześć. I właśnie o te sześć oczek nie zgadzała mi się łączna ilość oczek po zakończeniu dodawania i odejmowania...

Podobnie było w przypadku zamykania oczek, gdzie w pewnym momencie przekład kazał mi przerobić dwa oczka razem, a oryginał zrobić dwa oczka z jednego. Bardzo dobitnie sobie uświadomiłam, że nie ma siły, jeśli oryginał jest mi dostępny, to powinnam się z nim zapoznać, przynajmniej w newralgicznych miejscach.
Jasne, nie zawsze jest to możliwe, bo np. wzór powstał w języku japońskim, który jest mi kompletnie obcy, ale możliwe są sytuacje, gdy będzie więcej niż jedno tłumaczenie. Wtedy - porównać. Choćby ze słownikiem pod ręką, choćby z translatorem internetowym, ale - porównać.

Wszystko mi się w końcu zgodziło, poncho skończone i sobie schnie, ale ta godzina, kiedy usiłowałam dojść, co jest nie tak, zeżarła mi naprawdę mnóstwo nerwów, aż musiałam uciec się do pomocy milk oolonga, którego piję tylko przy wyjątkowych okazjach :)




piątek, 1 kwietnia 2016

038. Tysiąc kroków w krokusach



Miałam nie robić. Brak odpowiedniej włóczki, brak zapotrzebowania na nową chustę, brak czasu przede wszystkim, a i wzór, mówiąc szczerze, wcale mnie nie zachwycił. Oryginalny, tak, ale zabrakło mu tego czegoś, co przyciąga wzrok. Jednak po przeczytaniu Prologu do razemrobienia u Intensywnie Kreatywnej jakoś tak bezmyślnie zajrzałam na stronę chusty na Ravelry. Obejrzałam sobie inne wersje projektu i odkryłam, dlaczego mnie ten wzór nie pociągał.

Wielka jest siła koloru. Oryginalnie chusta zrobiona była w granacie i różu - zestawie, który jest mi całkowicie obojętny, kiedy go widzę na kimś, ale od którego dostaję piany na ustach, jeśli mam go na sobie. Myśl, nawet podświadoma, że miałabym przez kilka tygodni dziergać coś w tych barwach, a potem może jeszcze nosić... aż mną trząchnęło. 

Ale przy przeglądaniu innych wersji kolorystycznych nagle ten wzór zaczął mi się podobać. I to coraz bardziej, z każdym nowym zdjęciem "podobanie się" rosło. Aż w końcu zobaczyłam oczami duszy swoją wersję kolorystyczną. No, prawie zobaczyłam - kolorem głównym miała być radosna wiosenna zieleń, a co do kontrastowego, to wahałam się pomiędzy trzema motkami. Wzruszyłam ramionami, pomyślałam, że mam trochę czasu, aż skończę część główną, a jak już będę miała sporą płachtę, to łatwiej dopasuję kolor.

wtorek, 22 marca 2016

037. Przetestowane



Jakiś czas temu (tak coś około trzech miesięcy) popełniłam swoje pierwsze mitenki na drutach. Mitenki uwielbiam, w sezonie jesienno-zimowym noszę nałogowo i sama się dziwię, że zrobienie ich własnoręcznie zabrało mi aż tyle czasu. To znaczy, nie, źle się wyraziłam - samo zrobienie, od nabrania oczek na jedną po zamknięcie ich na drugiej, zajęło mi dwa dni. Ale zanim ja się zebrałam...

Po pierwsze, robiłam całkowicie na intuicji. Nie obejrzałam żadnego tutorialu, nie zajrzałam do żadnego wzoru. Odrysowałam swoją łapkę na kartce papieru, obmierzyłam wszystko trzy razy, a potem dla pewności jeszcze raz, zrobiłam próbkę, a nawet dwie, przeliczyłam oczka, podumałam, co właściwie chcę zrobić... Wszystko zapisywałam. Potem zapiski musiały nabrać mocy urzędowej, a ja musiałam nabrać odwagi. Wreszcie uznałam, że już pora, capnęłam druty i włóczkę, i zrobiłam.

piątek, 18 marca 2016

036. Osiołkowi w żłobie dano...



...czyli co się dzieje, kiedy poddaję się pragnieniu zrobienia wszystkiego naraz, i to już-teraz-natentychmiast!

A dzieje się to, że robótki mnożą się jak zwariowane, ani chybi przez pączkowanie: rano były zaczęte dwie, wieczorem trzy i nabrane oczka na czwartą, następnego dnia skończyłam jedną i wydrukowałam wzory na dwie następne... Sprawdziłam kurs dolara i wreszcie kupiłam na Ravelry dwa wzory, na które już dawno się czaiłam, a przy okazji niejako jeszcze trzy, które mi wpadły w oko i właściwie czemu by ich nie zrobić. Przy czym żeby to jeszcze było jakoś zorganizowane tematycznie, kolorystycznie, włóczkowo... A gdzie tam. Jak szaleć, to szaleć.

piątek, 11 marca 2016

035. Zimowe otulenie

 

Kilka dni temu wyjrzałam zaspana przez okno, skonstatowałam: "O, zima przyszła", po czym błyskawicznie oprzytomniałam. Śnieg w marcu co prawda nie jest ewenementem nie z tej ziemi, ale jednak bywa mało wyczekiwany. Kolejną moją myślą było, że co za szczęście, że zdążyłam skończyć dwa otulacze. No, jeden otulacz i jeden szyjogrzej.

poniedziałek, 22 lutego 2016

034. Dylemat mam




Jestem chora. Paskudnie. Do tego stopnia, że nadaję się jedynie do leżenia i czytania, o czymkolwiek wymagającym koordynacji ruchowej nawet nie ma co mówić - o czym boleśnie się przekonałam, próbując wykończyć czarno-czerwonego Motleya: sześć rzędów do sprucia, bo oczka są koszmarnie nierówne i coś naplątałam na brzegu, przez co jedno oczko wyszło wielkie jak u wieloryba. No ale czego chcieć, jak się ręce trzęsą i co chwilę się kicha..?
Ze złości na samą siebie postanowiłam wreszcie dobrać koraliki do planowanej chusty, do czego zbierałam się już od jakiegoś czasu, tylko nie chciało mi się tego całego naboju wyciągać. Naboju - czyli samej włóczki i kilkudziesięciu torebek z koralikami. 
Włóczka to surowy jedwab, koraliki klasycznie - Toho, nawlokłam drugie na pierwszą i zadumałam się głęboko. Wcześniej drogą mozolnych wykluczeń, kalkulacji i rozważań wybrałam 10 kolorów, które pasowały mi estetycznie do bladozielonej nitki. No i z tych dziesięciu ani rusz nie mogę wybrać jednego. Waham się między ciemnym fioletem, brązem i szafirem - zielenie i turkusy po namyśle odrzuciłam, bo chcę ostrego kontrastu. 



Wzór to prawdopodobnie będzie Aeolian, z tym że koraliki będą tylko w borderze (bo po pierwsze, raz już robiłam Aeolian z całymi fajerwerkami, a po drugie - nie mam na stanie 850 koralików w jednym kolorze, a tyle wymaga cała chusta). Możliwe jednak, że znajdę coś innego, w co da się wrobić mnóstwo koralików i co mnie usatysfakcjonuje estetyką i poziomem skomplikowania. Szukam.

Chyba jednak będzie ciemny fiolet...

wtorek, 16 lutego 2016

033. Kudłaczę



Tak mi jakoś znienacka i rychło w czas przyszło do głowy, że skoro mam robić poncho z kudłatej włóczki, to dobrze byłoby tę włóczkę najpierw oswoić. Złapałam dropsową Melody, grubaśne druty, ogarnęłam mętlik w głowie - i kudłaczę.

Bo ta włóczka naprawdę jest kudłata. O, popatrzcie:

poniedziałek, 8 lutego 2016

032. Asymetria niedoskonała



Po skończeniu Jaskółeczki została mi jeszcze dobra połowa motka estońskiego Nieba. A że mama moja jedyna wyraziła chęć posiadania szyjogrzeja w tychże barwach (bo jej będzie pasował do zimowego płaszczyka), to pogrzebałam w stosie wydrukowanych wzorów, kierując się jedynie kryterium "czy mi włóczki wystarczy" i olewając dokumentnie wszelkie inne parametry, i znalazłam. Na Ravelry nosi toto nazwę "Od świtu do zmierzchu", ale ja już tę nazwę wykorzystałam, stąd u mnie figuruje po prostu jako Asymetryczne Niebo. Wzór o tyle ciekawy, że robi się nie od góry ani nie od dołu, tylko od jednego wąskiego końca (po prawej) do drugiego, stopniowo poszerzając, a następnie zwężając sekcję ściegu dżersejowego.

czwartek, 28 stycznia 2016

031. Jego wysokość Motley



Wzór projektu Lady In Yarn zrobił furorę - efektowny, a przy tym prosty i praktyczny (bo szal, a nie chusta). Nie potrafiłam się oprzeć :) Wzór nabyłam, przestudiowałam od deski do deski, uświadomiłam sobie, że nie mam zielonego pojęcia, jak się robi brioszkę, zakopałam się w tutorialach, zgłupiałam od nich totalnie... po czym pomyślałam, że co będzie to będzie, i złapałam za druty.

No i jest co jest :)

sobota, 16 stycznia 2016

030. Zimowy letarg




W zamierzeniu nowy rok miałam zacząć z przytupem, łomotem i jazgotem drutów, wykończyć wszystkie rozgrzebańce, kończyć ekspresowo jedną robótkę i natychmiast przechodzić do drugiej, systematycznie powiększać szydełkową bazę irish lace, i generalnie iść przez dzianiny jak burza, strzelając energią na wszystkie strony.

Przyszedł nowy rok. I przyszła zima.
Taka prawdziwa.
Ze śniegiem.
I mrozem.

A ja odkryłam ze zdumieniem, że dziergać to owszem, dziergam, tylko jakoś tak... Sennie. Apatycznie. Mechanicznie i melancholijnie. Z zamieraniem bez ruchu w środku rzędu, bo tak. Bez liczenia oczek, bo po piątym zapominałam, co ma być dalej. Z odkładaniem robótki gdzie popadnie, bez zaznaczania na schemacie, w którym miejscu przerwałam.

Zamiast tego wolę zwinąć się w kłębek pod kocem albo i dwoma (nie dlatego, że zimno, ale dlatego, że kokon wychodził bardziej... hm, "kokonowaty"), z apetyczną książką i gorącą herbatą w zasięgu ręki.

I jest mi tak po prostu dobrze. Żadnych wyrzutów sumienia, że omatko, lenię się, a tyle rzeczy czeka, żeby je zrobić już-teraz-zaraz-natychmiast!!! Nawet praca mnie nie mobilizuje, bo przez te dwa tygodnie nie przyszło żadne zlecenie - może i dobrze..?

W dodatku w tym tygodniu zdrowo mnie przystopowała choroba - zafundowałam sobie zatrucie pokarmowe i mogłam tylko leżeć, a na leżąco za bardzo się nie da dziergać...

Rezultat? Motley prawie na ukończeniu. Być może uda mi się skończyć za kilka dni, ale tylko dlatego, że kończą się motki włóczki i to mnie trochę wyrwało z letargu, bo chcę zobaczyć, jak się będzie prezentował Motley w całej okazałości. 
Poza tym nie tknęłam niczego innego, aczkolwiek trochę mnie ruszyła paczka, którą dostałam na dniach, a która zawierała w sobie uzupełnienie drutów wymiennych o brakujące mi rozmiary i te 10. wyglądają tak apetycznie, że z przyjemnością wrzucę na nie jakąś kudłatość.

Ale to za parę dni. A teraz idę owinąć się kocykiem i, popijając herbatę z jaśminem, wybiorę się na Guadalcanal razem z kompanią C-jak-Charlie.

Trochę nieaktualne - chwilowo odpoczywam od Dresdena, czytając "Cienką czerwoną linię". Jeśli można to nazwać odpoczynkiem...