sobota, 18 czerwca 2016

040. Ślubne




Uff, jak mnie tu dawno nie było z nowym postem! Rzuciła się na mnie praca zawodowa, którą co prawda bardzo lubię, ale która ma jedną wadę: spada jak śnieg w środku lata. Na szczęście już się ogarnęłam, deadline przestał mi wisieć nad głową, wykończyłam pozaczynane robótki, rozpoczęłam jakiś tuzin następnych, tak że będzie o czym pisać... ale dzisiaj chcę pokazać coś skończonego już dawno, z czego jestem niesamowicie dumna :)

Lubię robić coś przeznaczonego dla panien młodych. Mam wtedy poczucie, że w jakiś sposób przyczyniłam się do wyjątkowości tego pięknego dnia. Do tej pory były to chusty lub szerokie, zwiewne, ażurowe szale, ale teraz trafił mi się rarytas: poncho. W dodatku na pierwszy rzut oka kompletnie nie-ślubne - z szerokim, grubym kołnierzem i kudłatym korpusem. Ale panna młoda sobie takie zażyczyła, a ja się zapaliłam, bo nieoczywistości też lubię :) Odwzorowałam wiernie projekt DROPS Garnstudio tyle że zamieniłam nieprodukowaną już Viennę na, równie kudłatą, Melody. Natomiast włóczki na kołnierz nie zmieniałam i jest to Eskimo.

Kwiatki zrobiłam z błyszczącej Cotton Viscose


Przez cały czas dziergania miałam wrażenie, że to do siebie nie pasuje. Niby wiedziałam, co ma wyjść w rezultacie, ale nie widziałam tego w trakcie. Kołnierz robiony na relatywnie cienkich drutach, mięsisty, zwarty i ciężki; korpus z kolei dziergany z włóczki z włoskiem, wymagającej bardzo grubych drutów, żeby w rezultacie wyszła lekka, puchata mgiełka. Zestawienie tych faktur kłuło w oczy. Niemal wpadłam w rozpacz, ale twardo dziergałam do końca. Zamknęłam oczka, schowałam nitki, rozłożyłam całość na płasko. Szlag, no nie pasuje. Szydełkowe kwiatki dodały kołnierzowi lekkości, ale nie na tyle, żeby całość się ze sobą nie gryzła. Przymierzyłam.
O.
Pasuje.

:))

No więc: Wedding Beach to udzierg z rodzaju tych, które potrzebują nosiciela. Nie mogą być prezentowane na płasko ani nawet na wieszaku - potrzeba im człowieka. Dopiero wtedy pokazują cały swój wdzięk - a czy ktokolwiek by pomyślał, że coś, robione na drutach nr 9 i nr 12 (kołki na wampiry, jak nic...) może być wdzięczne? Jak widać - może :)

A najwdzięczniej wygląda na pannie młodej:


(Autorem obu zdjęć z sesji ślubnej jest Mika Szymkowiak Fotografia)

Garść informacji technicznych: kołnierz robiony z włóczki Eskimo na drutach nr 9, korpus - z Melody na drutach nr 12; dziergałam w okrążeniach; uwaga: Melody kłaczy! Nie jakoś tragicznie, ale jednak ten włosek się sypie. Najdobitniej przekonałam się o tym, kiedy w pewnym momencie musiałam spruć spory kawałek - kłaczki były wszędzie, a z dywanu wyskubywałam je jeszcze przez trzy tygodnie :) Na marginesie - włóczka pruje się całkiem dobrze, nie zahacza o siebie, co pewnie jest zasługą śliskiej alpaki.


Państwu Młodym życzę miękkiej i puchatej wspólnej drogi przez życie, a na tej drodze - wszystkiego, co najlepsze :)))

I dziękuję za zgodę na udostępnienie fotografii ;)



7 komentarzy:

  1. Poncho jest przecudowne, a co najlepsze, jest zdecydowanie wielokrotnego użytku - równie dobrze pasuje do kiecy ślubnej, jak i do jeansow, co stanowi jego wielką wartość - nie lubię jednorazowych ciuchów. Dzięki niemu nie zmarzłam (zamiennie miałam jeszcze do dyspozycji etolę ze sztucznego futerka - ponczo grzało o wiele mocniej, mimo przewiewności. Faktycznie, jedynym minusem jest to kłaczenie - Pana Młodego okłaczyło dokumentnie - na szczęście mamy koty, więc jest do pewnego stopnia przyzwyczajony :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *filozoficznie* No kłaczy, kłaczy - każda włóczka z włoskiem kłaczy :)

      Rychło w czas sobie przypomniałam, że nie napisałam ci, jak je prać: wyłącznie ręcznie, w letniej wodzie, i suszyć na płasko (nie trzeba przypinać, wystarczy ułożyć i wygładzić dłońmi). Tylko ten kołnierz schnie dość długo.
      Bardzo mnie cieszy, że się nosi też na co dzień - również niespecjalnie przepadam za czymś, co się zakłada tylko raz :) I oby się nosiło i grzało jak najdłużej :))

      Usuń
  2. Oj, jak panna młoda przecudnej urody...
    W równie urodziwym udziergu. To fantastyczne, chyba pierwszy raz widzę element ślubnej odzieży, który posłuży nie tylko w tym jednym, jedynym dniu.
    Sto lat Młodej Parze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że coś z ubrania jest "na ten jeden dzień" bierze się chyba z myślenia, że jak białe, to niepraktyczne, bo łatwo się brudzi, a zatem nie nadaje się na co dzień. Jak widać - niekoniecznie musi tak być ;)

      Usuń
    2. Ba, nawet moja kieca jest do ponownego wykorzystania, bo pasuje i na bale, i na konwenty :P w zasadzie wszystko, wlacznie z butami, moge użyć ponownie.

      Usuń