W zamierzeniu nowy rok miałam zacząć z przytupem, łomotem i jazgotem drutów, wykończyć wszystkie rozgrzebańce, kończyć ekspresowo jedną robótkę i natychmiast przechodzić do drugiej, systematycznie powiększać szydełkową bazę irish lace, i generalnie iść przez dzianiny jak burza, strzelając energią na wszystkie strony.
Przyszedł nowy rok. I przyszła zima.
Taka prawdziwa.
Ze śniegiem.
I mrozem.
A ja odkryłam ze zdumieniem, że dziergać to owszem, dziergam, tylko jakoś tak... Sennie. Apatycznie. Mechanicznie i melancholijnie. Z zamieraniem bez ruchu w środku rzędu, bo tak. Bez liczenia oczek, bo po piątym zapominałam, co ma być dalej. Z odkładaniem robótki gdzie popadnie, bez zaznaczania na schemacie, w którym miejscu przerwałam.
Zamiast tego wolę zwinąć się w kłębek pod kocem albo i dwoma (nie dlatego, że zimno, ale dlatego, że kokon wychodził bardziej... hm, "kokonowaty"), z apetyczną książką i gorącą herbatą w zasięgu ręki.
I jest mi tak po prostu dobrze. Żadnych wyrzutów sumienia, że omatko, lenię się, a tyle rzeczy czeka, żeby je zrobić już-teraz-zaraz-natychmiast!!! Nawet praca mnie nie mobilizuje, bo przez te dwa tygodnie nie przyszło żadne zlecenie - może i dobrze..?
W dodatku w tym tygodniu zdrowo mnie przystopowała choroba - zafundowałam sobie zatrucie pokarmowe i mogłam tylko leżeć, a na leżąco za bardzo się nie da dziergać...
W dodatku w tym tygodniu zdrowo mnie przystopowała choroba - zafundowałam sobie zatrucie pokarmowe i mogłam tylko leżeć, a na leżąco za bardzo się nie da dziergać...
Rezultat? Motley prawie na ukończeniu. Być może uda mi się skończyć za kilka dni, ale tylko dlatego, że kończą się motki włóczki i to mnie trochę wyrwało z letargu, bo chcę zobaczyć, jak się będzie prezentował Motley w całej okazałości.
Poza tym nie tknęłam niczego innego, aczkolwiek trochę mnie ruszyła paczka, którą dostałam na dniach, a która zawierała w sobie uzupełnienie drutów wymiennych o brakujące mi rozmiary i te 10. wyglądają tak apetycznie, że z przyjemnością wrzucę na nie jakąś kudłatość.
Ale to za parę dni. A teraz idę owinąć się kocykiem i, popijając herbatę z jaśminem, wybiorę się na Guadalcanal razem z kompanią C-jak-Charlie.
Trochę nieaktualne - chwilowo odpoczywam od Dresdena, czytając "Cienką czerwoną linię". Jeśli można to nazwać odpoczynkiem... |
Kokon, gorąca herbata i dobra książka to połączenie idealne :)
OdpowiedzUsuńMotley zapowiada się wspaniale. Pozdrawiam.
Mimo zaiste niesprzyjającej pogody - zamieć śnieżna, że o ja cię nie mogę - udało mi się skończyć Motleya :) Po czym z czystym sumieniem zakopałam się już nie pod koc, a pod kołdrę, a do połączenia idealnego dodałam kominek zapachowy :) Lubię zimę.
Usuń