czwartek, 9 lipca 2015

002. Letni Len – pod znakiem zapytania


Podjęłam w końcu desperacką decyzję i postanowiłam wziąć się za coś poważniejszego i o większym stopniu skomplikowania niż chusty. Czyli za odzież. Padło na letnią bluzkę, koniecznie z lnu, bo w czasie upałów nie znoszę sztuczności, a bawełna jest za bardzo kapryśna dla początkującej dziewiarki. 
No fajnie. Len, znaczy. To sobie zrobiłam próbkę, wyprałam jak producent przykazał, upięłam ładnie... I potrwałam sobie nad nią w zamyśleniu. Bo to, co widziałam, nijak miało się do tego, co spodziewałam się zobaczyć. O, proszę:




To jest Linas Midary, robiony na drutach nr 3,5. I to jest dżersej. To jest dżersej, bo ja tak mówię - ostatecznie wiem, co robiłam! Tyle że nijak to nie przypomina dżerseju. Ale ja się uparłam i im dłużej patrzyłam, tym bardziej dekoracyjnie mi to wyglądało. Bluzka będzie lniana i koniec, choćby mi każde oczko wyszło innej wielkości! Och, wait...

Udałam się po poradę do eksperta. Ekspert powiedział, że sama woda to za mało: nitka pokryta jest czymś dziwnym, co wprawdzie ułatwia dzierganie, bo trzyma mocno i włóczka się dzięki temu nie rozwarstwia, ale jednocześnie sprawia, że nić jest szorstka i sztywna jak sznurek. To coś trzeba rozpuścić, więc oprócz bardzo ciepłej wody potrzeba jakiegoś dość mocnego środka do prania. A oprócz tego można by wziąć cieńsze druty.

Dobrze, cieńsze to cieńsze. Złapałam trójki, machnęłam próbkę i potraktowałam ją ciepłą wodą z dodatkiem płynu do mycia naczyń marki Ludwik. Wyszło takie:



Wciąż włóczkowy chaos, choć oczka są równiejsze – ponaciągałam je przed upięciem we wszystkie strony. Nitka jest dość nierówna, w jednym miejscu grubsza, w innym cieniutka. Za to oczka mniejsze, więc wygląda to na trochę gęstsze. No i na żywo wygląda lepiej, niż na zdjęciu :) Nadal nie jest to ideał, ale już widać, że można coś zrobić, by się do niego zbliżyć. Nić wciąż lekko sztywnawa, ale może za krótko trzymałam w wodzie. Więc bluzka jednak będzie i może nawet nie zniszczy mi zbyt wielu nerwów.

Zaczynam od plisy w talii, wzór sobie rozrysowałam sama, zdegustowana brakiem takiego, który by mi odpowiadał i nadawał się do lnu. A len wymaga wzorów prostych, nieskomplikowanych i bez żadnych fajerwerków w rodzaju przerabiania trzech razem na prawo z oczkiem środkowym na wierzchu. Poza tym uznałam, że oczopląśna czerwień sama w sobie jest już ozdobą i przesadnych dodatków nie potrzebuje. Stąd wzór prosty jak budowa cepa: rząd dwóch razem na prawo z narzutami na przemian, kolejny rząd to same lewe, dalej pięć rzędów prawych, znów jeden lewych i apiać od nowa.

Plisy jest na razie tyle, bo przerzuciłam się na dobijanie koca dla E., ale zamierzam w tym tygodniu ją skończyć. Szczupła jestem, więc krótka ta plisa będzie, powinnam zdążyć.


Tak, ja wiem, że na każdym zdjęciu ta włóczka ma inny kolor, ale złapanie czerwieni to dla mojej idiotenkamery zadanie niemalże niewykonalne. Najbardziej zbliżony do oryginału jest ten kolor na ostatnim zdjęciu. Oraz właśnie zauważyłam, że marker przeleciał przez ostatnie oczko, gdzie go wsadziłam, żeby wiedzieć, po której stronie robótki jestem. Coś czuję, że to będzie wybitnie ciężka współpraca na linii ja-włóczka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz