Mama moja jedyna zastrzeliła mnie informacją, że potrzebuje czapki. Informacja przebijała się do mojej świadomości dość długo, bo jako żywo nie widziałam mamy w tej części garderoby, a ona sama przyznaje, że ostatni raz nosiła takie akcesorium podczas zimy stulecia. No ale teraz doszła do wniosku, że nie jest już najmłodsza, a poza tym miała ostatnio spore problemy ze zdrowiem, na dodatek jest zima - ergo, czapkę będzie nosić. I to już od teraz.
Fajnie, słusznie, popieram jak najbardziej - ale ja w życiu nie robiłam czapki i robić nie zamierzałam, nie wiem, od czego zacząć, nie mam włóczki, nie umiem. Na delikatną sugestię, żeby może lepiej kupić, uzyskałam odpowiedź, że kupowanej nosić nie będzie, bo nie znajdzie takiej, jaką ona chce. A chce lekką, cienką, w miarę luźną, ale nie spadającą na oczy, z jasnej włóczki, kremowej najlepiej, z minimalnym ściągaczem... dużo tego było.
Ciężko spłoszona, udałam się po poradę do internetów. Internety poinformowały uprzejmie, że łatwo nie będzie. Głównie za sprawą techniki magic loop, którą miałam opanowaną w stopniu, powiedzmy, bardzo podstawowym i polegającym na zapamiętaniu, kiedy za co pociągnąć, a nie na zrozumieniu, dlaczego pociągnąć.
Mama była uparta, odpowiednia włóczka się w odmętach szuflad znalazła, nie miałam wyjścia :)
Berecik wielkości koła od roweru :) |
I zrobiłam. I nawet całkiem ładna wyszła :)
Ale nie wyszłaby żadna, gdyby nie to, że Intensywnie Kreatywna przygotowała tutorial dziergania czapki, dzięki któremu w ogóle zrozumiałam, na czym to wszystko polega. Magic loop opanowałam może jeszcze nie perfekcyjnie (ale drabinki na łączeniach nie uświadczysz!), za to w stopniu, który jak najbardziej mnie satysfakcjonuje.
Prawda, początki były... denerwujące. Problem z magic loop jest taki, że na początku robótki trzeba bardzo uważać, żeby oczka nie przekręciły się na drutach, tworząc wstęgę Mobiusa. Bardzo uważać, aha... Uważałam! Sprawdzałam parę razy, czy wszystko leży jak powinno, układałam równiutko, w myślach przechodziłam przez okrąg oczko po oczku - zgadzało się. W teorii. A w praktyce cholerstwo przekręcało się radośnie i za nic miało fakt, że nijak nie powinno, bo przecież SPRAWDZIŁAM!
Wiecie co, za czwartym razem mało nie cisnęłam tym wszystkim o ścianę. Opanowałam odruch, ale w zamian cisnęłam kilkoma słowami uważanymi nawet dzisiaj za nieparlamentarne.
Za szóstym razem oczka się NIE przekręciły. Zbaraniałam, zrobiłam kilka kolejnych okrążeń, łypiąc nieufnie na rezultat - nadal było dobrze. I wtedy poszło jak z płatka :) Wzór - cóż wzór jest, kociak duży... a nie, nie ta bajka... ale generalnie sam wzór jako taki jest fantastycznie prosty, a z niewielką filmową pomocą bardzo łatwo zrozumieć, jak go przełożyć na druty. Odetchnęłam i odpaliłam turbodoładowanie :)
Trochę o konstrukcji. Idąc za radą IK, zaczęłam od nabrania oczek na szydełkowy łańcuszek - na linii pomiędzy ściągaczem a częścią główną. Najpierw zrobiłam czapkę do góry, zamknęłam ją na czubku, a potem sprułam szydełkowy łańcuszek, oczka, które mi po tym spruciu się otworzyły, nabrałam z powrotem na druty (ale cieńsze) i zrobiłam ściągacz - niezbyt szeroki, bo okazało się, że czapka ma idealny rozmiar, nie trzeba jej pogłębiać. Właśnie temu służyła taka kolejność dziergania - regulowaniu głębokości czapki. Gdyby była za płytka, ściągacz byłby szerszy.
Prawda, początki były... denerwujące. Problem z magic loop jest taki, że na początku robótki trzeba bardzo uważać, żeby oczka nie przekręciły się na drutach, tworząc wstęgę Mobiusa. Bardzo uważać, aha... Uważałam! Sprawdzałam parę razy, czy wszystko leży jak powinno, układałam równiutko, w myślach przechodziłam przez okrąg oczko po oczku - zgadzało się. W teorii. A w praktyce cholerstwo przekręcało się radośnie i za nic miało fakt, że nijak nie powinno, bo przecież SPRAWDZIŁAM!
Wiecie co, za czwartym razem mało nie cisnęłam tym wszystkim o ścianę. Opanowałam odruch, ale w zamian cisnęłam kilkoma słowami uważanymi nawet dzisiaj za nieparlamentarne.
Za szóstym razem oczka się NIE przekręciły. Zbaraniałam, zrobiłam kilka kolejnych okrążeń, łypiąc nieufnie na rezultat - nadal było dobrze. I wtedy poszło jak z płatka :) Wzór - cóż wzór jest, kociak duży... a nie, nie ta bajka... ale generalnie sam wzór jako taki jest fantastycznie prosty, a z niewielką filmową pomocą bardzo łatwo zrozumieć, jak go przełożyć na druty. Odetchnęłam i odpaliłam turbodoładowanie :)
Na płasko wrażenia nie robi, poza tym jakiś dziwny ściągacz mi wyszedł... |
Trochę o konstrukcji. Idąc za radą IK, zaczęłam od nabrania oczek na szydełkowy łańcuszek - na linii pomiędzy ściągaczem a częścią główną. Najpierw zrobiłam czapkę do góry, zamknęłam ją na czubku, a potem sprułam szydełkowy łańcuszek, oczka, które mi po tym spruciu się otworzyły, nabrałam z powrotem na druty (ale cieńsze) i zrobiłam ściągacz - niezbyt szeroki, bo okazało się, że czapka ma idealny rozmiar, nie trzeba jej pogłębiać. Właśnie temu służyła taka kolejność dziergania - regulowaniu głębokości czapki. Gdyby była za płytka, ściągacz byłby szerszy.
Suszenie Znienacka to też była niezła zagwozdka. Najpierw chciałam na płasko, ale ona ma taki kształt, że się nie da - trzeba na mokro ładnie wyciągnąć te takie fałdki pomiędzy ażurem. Machnęłam ręką na samodzielność i ponownie skorzystałam z rady IK - owinęłam bawełnianą szmatką balon, upchnęłam go w czapkę i nadmuchałam tak, żeby czapka na nim ładnie siedziała, pilnując tylko, by nie rozciągnął się ściągacz.
Znienacek gotowy, mama zachwycona, ja dumna jak pawica, że się nauczyłam czegoś nowego, ergo - same pozytywy :)
Włóczka to Madame Tricote Merino Gold, niecałe 100 gramów. Część główna czapki robiona na drutach 4,0, ściągacz - na 3,5. Robiłam sześć dni, czyli jak na mnie - ekspresem, a Borem a prawdą poszłoby to szybciej, gdyby mi obowiązki przedświąteczne nie weszły w paradę. Latanie po mieszkaniu z odkurzaczem i mokrą ścierką nie sprzyja robótkom ręcznym :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz