Zielono mi było od chwili, kiedy zobaczyłam tę wersję kolorystyczną Haapsalu - głęboka, ciemna, butelkowa zieleń, której niestety mój aparat nie jest w stanie oddać w pełni - wychodzi albo szarość, albo, no owszem, zieleń, tylko jakaś nie taka.
Jeśli mam fazę na kolor, to nie ma siły, muszę coś z niego zrobić. Wpadło mi w oczy razemrobienie Alpine Meadows u IK i aczkolwiek wzór mnie niespecjalnie zachwycił, to jednak konstrukcyjnie była to dla mnie nowość - chusta w kształcie rogala, robiona jednym ciągiem od szyi. Bez rzędów skróconych, bez przekładania oczek z szydełkowego łańcuszka ani innych wygibasów. Co tam, wzór drugorzędny, zrobię.
No i zrobiłam. Już w połowie wzór zaczął do mnie przemawiać, pod koniec byłam w nim niemal zakochana :) Niektóre dziewiarki dopatrzyły się w nim malutkich czaszek, ja ich nie widzę, ale nie wykluczam, że tam są :)
Haapsalu, tak, ale Haapsalu Midary to cienizna, od której cierpną mi zęby, postanowiłam zatem ułatwić sobie życie i robić podwójną nitką.
<przerwa techniczna na wyparskanie z siebie naiwności>
Zapamiętać: jak się robi podwójną nitką, to należy ciągnąć z dwóch motków, a nie z jednego za oba końce!!! To, co mi ta paskuda wyprawiała w środku motka, to przechodzi ludzkie pojęcie. Potrafiła splątać się na odcinku między motkiem a drutami w taki kłąb, że nie miałam innego wyjścia, jak tylko łapać za nożyczki. Mogła też wyciagnąć ze środka równie wielki kłąb, który rozplątać się dawał, owszem, ale natychmiast plątał się z drugą nitką, a to i sam ze sobą. W życiu się tyle nie narozplątywałam... Że przypomnę: to ma 1500 metrów w 100 gramach, ja tej nici niemal nie widziałam!
Początek robiłam z jednej nici zielonej i jednej ecru i tu było wszystko ok, nic nie usiłowało się zapętlić, obie nitki grzecznie leżały na swoich miejscach. Poważnie, myślałam, że o wiele trudniej będzie ciągnąć nici z dwóch motków, a nie z jednego.
Dobrze jeszcze, że efekt wart jest tych wysiłków :)
Zamykanie oczek było dość czasochłonne i w dodatku szydełkiem, ale dzięki temu powstał taki śliczny pikotkowy brzeg.
Upinanie tego nie było wielkim wyzwaniem, po ułożeniu dołu góra wyrównała się sama.
Garść statystyki: wysokość: 49 cm, szerokość: 151 cm, długość ozdobnej krawędzi: ponad 3 metry (!). Czas robienia: 34 godziny, co przełożyło się na 1 miesiąc, bo te ostatnie rzędy już mnie irytowały i robiłam po kilkanaście oczek dziennie.
A tak wyglądają Alpinki owinięte na ludziu:
Ludź po sesji uraczył się ciepłą herbatą i czekoladą, nieodparcie kojarzącą się z alpejskimi łąkami :)
PS. Alpinki są do przygarnięcia :)
Naprawdę ciągnęłaś z jednego motka za oba końce? Toż to przepis na katastrofę :P
OdpowiedzUsuńNo ale Alpinki wyszły bardzo ładnie, fajnie wygląda ten kontrast pomiędzy melanżem a czystą zielenią. Co prawda taka butelkowa to nie mój typ, wolę raczej szmaragdowe odcienie, ale już np. mojej mamie by się spodobał.
PS. Ktul jest schowany na czwartej fotografii, u góry :P
A wiesz, że początkowo szło mi nawet nieźle? Dopóki nie wylazło kłębowisko i nie splątało się z nitką z drugiego końca >_< Filozoficznie (jak już przestałam pluć jadem) stwierdziłam, że człowiek się uczy na własnych błędach :))
UsuńPS. Tak jest :)
Piękna chusta!
OdpowiedzUsuńParę razy miałam wewnetrzną pokusę, żeby brać włóczkę z jednego motka za oba końce, kiedy do dyspozycji był jeden motek a nitka potrzebna podwójnej grubości. Bałam się zawsze takiego kosmicznego splątania. Ostatecznie pokonywałam własne lenistwo i przewijałam połowę motka, żeby mieć dwa do rozwijania nitek. To teraz przynajmniej wiem, że nie była to tzw. robota głupiego :).
Mogę ci zagwarantować, że mniej czasu straciłaś na przewijaniu, niż gdybyś musiała rozplątywać nitki takiej cienizny :) Teraz to i ja będę mądra i nie powtórzę tego błędu.
UsuńHihihi ;)))
OdpowiedzUsuńNajlepiej jest uczyć się na własnych błędach ;)
Chusta piękna :)
Pozdrawiam :)))
O tak, najlepiej odczuć coś na własnej skórze - zapamięta się do końca życia :))
Usuń